Obserwatorzy

środa, 29 lutego 2012

Barbie Day-to-Night, czyli lalka wyjątkowa

Kolejny wpis jest nieco spóźniony. Wystarczy jeden wyjazd na dłuższy weekend i powstają zaległości.
Zatem, do rzeczy.

Karnawał za nami, zaczął się Wielki Post, więc i posty będą postne, czyli nie rozrywkowe, ale mam nadzieję, że pomimo tego nie będą nudne.

W dzisiejszym wpisie przeniesiemy się do "dawnych czasów", czyli do epoki PRL, na którą przypadło moje dzieciństwo, podobnie jak wielu barbiowym blogowiczom. Lubię czytać historie o początkach fascynacji do Barbie innych osób i dlatego sama też taką zaserwuję na początek opisu mojej pierwszej Barbie.

Otóż, będąc małą dziewczynką lalki Barbie nie miałam, bo nikogo z bliskich nie było stać na jej kupienie dla mnie na prezent. Za to miałam w pierwszej klasie podstawówki koleżankę, (nazwijmy ją roboczo Marysią), która Barbie miała chyba trzy. Marysia zbytnio w klasie lubiana nie była, choć nie mam pojęcia dlaczego. Ja ją w sumie lubiłam, być może dlatego, że jak do niej przychodziłam, to się ze mną swoimi Barbie bawiła. Było fajnie, dopóki Marysia nie zapowiedziała przed Bożym Narodzeniem, że zrobi Bożonarodzeniową Szopkę ze swoich lalek i w tym celu obetnie jednej włosy, żeby mieć Józefa...
Próbowałam jej to wyperswadować, ale im bardziej próbowałam, tym Marysia się bardziej upierała. To była moja ostatnia wizyta u Marysi, nie chciałam widzieć rezultatów jej bożonarodzeniowych operacji na lalkach, bo było dla mnie niepojęte, jak można niszczyć TAKĄ lalkę. A potem, od nowego semestru, Marysia się przeprowadziła. Lalka Barbie pozostała dla mnie w sferze marzeń – jeszcze na jakiś czas.

Jednak życie, jak wiadomo, jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiadomo, na co się trafi i jakiś czas później, mojej rodzinie trafił się roczny wyjazd do Francji, gdzie na Gwiazdkę dostałam swoją wymarzoną Barbie. Na dokładkę rodzice pozwolili mi wybrać w sklepie tą, która podobała mi się najbardziej, więc lalka jest naprawdę wymarzona.

Barbie Day-to-Night, a raczej Barbie Club, bo tak nazywał się ten model na rynku francuskim, tajemniczo zasłania kapeluszem twarz.


Lalka zadebiutowała na rynku w 1984 roku i była w sprzedaży chyba dość długo, ja dostałam ją w każdym razie na Boże Narodzenie w 1985 r. Twarz oparta jest oczywiście na head moldzie Super Star, ciało TNT, ręce zgięte w łokciach.


Lalka jest ubrana w różowy kostium, czyli spódnicę i żakiet z białym kołnierzem, zrobione z cienkiego aksamitu.


Pod spodem miała różowe błyszczące body i różowy szaliczek, na nogach białe szpilki z różowymi noskami i podeszwami.


Dodatkowo była wyposażona w biały, plastikowy kapelusz z różową wstążką w białe kropki oraz torebeczkę i walizkę – aktówkę, obie otwierane (!).

Strój lalki, jak sugeruje nazwa amerykańska zmieniał się z dziennego na wieczorowy. Po zdjęciu żakietu i założeniu ołówkowej spódnicy na lewą stronę, całość nabierała wieczorowego (klubowego) charakteru. Szaliczek był wiązany w talii jako pasek, a na nogach pojawiały się różowe klapeczki.


Lalka miała tekturowe gadżety i plastikowy kalkulator. Do gadżetów dołączyłam jako dziecko książeczkę z jajka Kinder z tamtych czasów, która cały czas jest.


Dołączone były też różowa szczotka i grzebień do włosów. Zachował się też katalog wyoglądany prawie do końca.


Lalka i cale jej wyposażenie były moim oczkiem w głowie, dzięki czemu na lalce niewiele widać upływ czasu i ma kompletny ekwipunek, brakuje tylko pudelka i instrukcji jak zmienić lalce kreację. Być może lalka zawdzięcza to temu, że miała walizeczkę, do której można było cały jej majdan włożyć. No i brat się do niej nie zbliżał, bo chyba go nie interesowała.

Z ciekawostek, lalka nie ma na imię Barbie…, bo chciałam, żeby wśród wszystkich Barbie świata czymś się wyróżniała. Dlatego dałam jej na imię Marion, czyli Mariola tylko po francusku, wymawiane z ą na końcu.

Kilka zbliżeń na buźkę mojej Marion.




Piękne, duże, ciemnoniebieskie oczy, dyskretny, błękitny cień na górnej powiece i śliczne usta w kolorze czerwono – różowym (koralowym?), rozchylone w uśmiechu.


Długie blond włosy za nowości miały kosmyki znad skroni związane z tyłu głowy w celu przytrzymania reszty włosów przed wchodzeniem w oczy. Biżuteria, to oczywiście kolczyki i pierścionek z kryształkami. Kwintesencja Barbie z tamtych czasów, po prostu piękna lalka. Miłosiernie nie próbujmy robić porównania z tym, co obecnie firma Mattel oferuje dzieciom do zabawy.

We Francji byliśmy przez rok i przez ten czas z kieszonkowego uzbierałam na dodatkowe ubranko – spodnie z bluzą, czyli bardziej na luzie i na … motorynkę, która na prawdę pryka, jak się nią jeździ po podłodze lub po podziemnym garażu.


Po wyciągnięciu lalki z pudła, w którym spędziła kilka(naście/dziesiąt) lat, gdy nie bawiłam się lalkami, wymagała ona oczywiście pewnych zabiegów spa – głównie kąpieli.


Próbowałam też na powrót zakręcić jej włosy, ale po początkowym oszałamiającym efekcie włosy się w zasadzie na powrót rozkręciły, jednak odzyskały dawny blask.


Ostatnie  zdjęcie z netu, pokazujące jak lalka prezentuje się w pudelku.


Kończąc dzisiejszy wpis dodam tylko, że lalkowe życie Marion na jesieni 2010 uległo gwałtownemu zwrotowi o 180°, nabrało rozpędu i rumieńców. Nigdy nie miała tylu przyjaciół i znajomych, no i wreszcie, po tylu latach, poznała miłość swojego życia, ale o tym innym razem.

niedziela, 19 lutego 2012

Ostatnia sobota karnawału

Koniec karnawału. W Rio tańczą sambę, w Wenecji chodzą w pochodzie karnawałowym, a moje lalki wybrały się wczoraj - w ostatnią sobotę karnawału - na imprezę do klubu Glass.




Dwie panny stanęły trochę na uboczu.
- Fajna zabawa, chyba wszyscy się znają, a my?
- Na pewno kogoś poznamy.


- To te dwie nowe laski, nie?
- Niezłe towary…
Zupełnie jakby nie byli w towarzystwie dziewczyny.


Impreza zaczęła się rozkręcać, a chłopcy zaczęli podrywać „nowe” laski.


W bardziej zacisznym miejscu w klubie dwie ciemnoskóre piękności najwyraźniej uderzają do tego samego przystojniaka...


Zabawa na całego. W końcu to jeszcze karnawał. Tu panny zaczęły tańczyć jakiś taniec w rządku z gatunku Makareny.
Ta z brzegu chyba się dopiero uczy, bo najwyraźniej wypadła nieco z rytmu.


Kilka fotek z zabawy.





Jedna para ambitnie odtańczyła tango (mold zobowiązuje), wzbudzając duże zainteresowanie reszty towarzystwa.


- To jakie masz plany na dalszą część wieczoru?


Nie wiem jaka była odpowiedź i nie wiem co mówi to spojrzenie.


Nad ranem zabawa zaczęła wygasać. Kilku przyjaciół na świeżo, jeszcze w klubie wymieniało się wrażeniami ostatniej nocy.


PS. Tak patrzę na ten wpis i nie mogę się nadziwić, że taka kulturalna impreza się odbyła. W jej trakcie miałam wrażenie, że ulubionym sposobem na świetną zabawę jest grupowe chodzenie na czworakach i wycieranie parkietu twarzą albo włosami. A tu wyszło tak elegancko.

czwartek, 16 lutego 2012

Styczniowe wakacje Teresy

Ten wpis jest zupełnie poza planem. Miał być później, ale Teresa mnie męczy i dręczy, żeby go przyspieszyć, bo wyjazd był już miesiąc temu i że jej przecież obiecałam i takie tam. W planach były najpierw dwa odcinki imprezowe, – na zachętę, a potem systematyczne przedstawianie lalek, ale jak widać nie panuję jeszcze nad tym co się u mnie na blogu wyprawia.
Tak więc na początek trochę o Teresie (nic nie poradzę, że ta lalka i u mnie ma tak na imię), która na zimowe ferie w styczniu wybrała się ze mną do Egiptu. Ja wykupiłam wycieczkę jako first minute, a Teresa zabrała się na "very last minute", spakowała się na 5 godzin przed wyjazdem, ale się udało.

Pierwsza fotka zaraz po przyjeździe do hotelu.

- Ciepło tu – powiedziała Teresa i poszła się przebrać. Następnie ruszyła na rekonesans.


Pięknie kwitły bugenwille (to te kwiaty, tak się podobno nazywają).



To zdjęcie uważam, że jest super. Na tle czego jest modelka?


Liść palmowy jako hamak.


- To jest Morze czerwone?
- Tak, Tereso.
- To dlaczego jest szare?
- …


 Jeszcze widok na plażę.


I fotka na ławeczce.


Teresa najchętniej spędzała czas opalając się nad basenem.
Tu właśnie się na niego wybiera.


Poprosiłam ją, żeby pokazała jakie ładne plecy ma jej kostium, który jest mojej produkcji.


Można pomoczyć nogi w basenie, ale żeby popływać, to nie bo jednak woda nie była zbyt ciepła.


- Jakaś ściema z tym morzem, dziś jest niebieskie.


Jedna wycieczka na cały pobyt i to krótka. Za to zdjęcie fajne, zupełnie jak ulubiona córka Ramzesa na posągu w Karnaku.



Szybki mail do siostry i przyjaciółek:
‘Jest cudownie. Wieczorem będzie impreza, a jutro mamy nurkować. Buziaki.’


Tu w drodze na imprezę i z imprezy licząc gwiazdy na niebie.



No i na koniec nurkowanie.
Stwierdziłam, że fajne będzie zdjęcie na tle pomostu, z którego schodziło się do wody.
- Taki kawał mam zasuwać w płetwach? Idź sama, ja ponurkuję przy brzegu. – zarządziła Teresa.


W sumie miała rację, bo na rafie musiałam zwiewać przed barakudą.
To tyle jeśli chodzi o nasz wyjazd.
Do następnego wpisu.

niedziela, 12 lutego 2012

Jest karnawał – w karnawale wszyscy bardzo lubią bale.

Moje lalki też lubią bale i niektóre z nich w sobotę poszły na bal w Pałacyku Clementine. Obowiązywały oczywiście stroje wieczorowe, ale nie był to wymóg rygorystycznie przestrzegany, zwłaszcza w stosunku do panów.
Na wejściu – po czerwonym dywanie – pary prezentowały się tak.


Jak widać panie bardzo poważnie podeszły do wymogu stroju wieczorowego, panowie – różnie, ale ogólnie uważam, że prezentowali się świetnie.

Nie wszyscy przyszli w parze … Czy to trójkąt, czy jedynie para, która dodatkowo zabrała ze sobą przyjaciółkę? Być może kolejne odcinki rozwiążą tę małą zagadkę.


Bal otwarto i zaczęły się tańce. Strój zobowiązuje, więc i tańce były raczej sztywne.

Nie każdy jednak na balu musi tańczyć. Czas równie miło upłynie przy rozmowie ze znajomymi i przy niebieskich babeczkach, które są specjalności pałacowej kuchni.

Pary w tańcu prezentowały się wspaniale.


Wszystko co dobre kiedyś musi się skończyć, więc i bal się zakończył, ostatnia para po kilku nieśpiesznych obrotach też opuściła parkiet.



W kolejną sobotę – ostatnią sobotę karnawału – lalki wybierają się na imprezę trochę bardziej rozrywkową. Zapraszam.